Utrata oddechu, problem z równowagą, w końcu upadek na ziemię wśród odpoczywających na ławkach ludzi. Tak nasz dziennikarz postanowił zwrócić na siebie uwagę w parku przy Starym Browarze. Siedzące obok dziewczyny nie zareagowały. Minęło go także kilku przechodniów.
- Ile ma pan lat, gdzie pan mieszka, czy brał pan jakieś leki lub prochy? - zapytał dopiero kolejny przechodzień.
Pomoc nadeszła więc dopiero po kilku minutach od momentu, gdy udający zapaść dziennikarz położył się na chodniku - a te kilka minut może zdecydować o życiu. Widać było, że mężczyzna, który się nad nim pochylił, z pierwszą pomocą miał już wcześniej do czynienia. Razem z kolegami ułożył leżącego w pozycji bocznej i robił wszystko, by ten nie stracił przytomności. Natychmiast też wezwał karetkę, która zjawiła się po kolejnych kilku minutach.
- To przecież naturalny odruch - przekonuje pan Andrzej, który udzielił pomocy dziennikarzowi.
Okazuje się jednak, że taki "naturalny odruch" to rzadkość. W parku przy Starym Browarze podobne sytuacje zdarzają się często i przeważnie kończą się dopiero po interwencji ochrony.
- Ludzie przeważnie przechodzą obojętnie - mówi Robert Rawicki, pracownik firmy ochroniarskiej obsługującej Stary Browar. - A jeśli się okaże, że jest pijany, to przechodnie nie reagują w ogóle - dodaje.
Tak jak wczoraj podczas naszej inscenizacji, tak i w rzeczywistości zdarza się, że nie wiemy jak udzielić pierwszej pomocy - lub, nie próbując nic zrobić, od razu wzywamy karetkę.
Źródło: gloswielkopolski.pl